niedziela, 5 listopada 2017

w drodze

Japonia ma dużą szansę odebrać Europie turystów. Przede wszystkim dlatego, że jest bezpieczna. Chodząc ulicami, nie ważne czy to w dzień czy w nocy, odnosisz wrażenie, że nikt nie zwraca na ciebie uwagi. Nikt nie zaczepia. Wystarczy jednak, że o coś zapytasz i przestajesz być niewidoczny. Mało tego w większości przypadków odnosisz wrażenie,  że osoba którą właśnie zatrzymałeś tylko na to czekała. Nie wie o co pytasz? Sprawdzi w telefonie. Będzie czekać z tobą na autobus i upewni się, że wiesz gdzie wysiąść. 







Jest oczywiście część społeczeństwa (jak wszędzie), która wyznaje zasadę – nasze jest lepsze. Taki Japończyk nie usiądzie obok ciebie. Przesiądzie się też na inne miejsce, jak się okaże, że ma siedzieć pomiędzy dwoma białymi. Jesteśmy dla nich za głośni. Zbyt absorbujący. Odstający od ogółu. A oni jakoś dobrze czują się jako całość, są też bardzo zdyscyplinowani. Ustalone przepisy i zasady traktują bardzo poważnie. W komunikacji miejskiej jest zakaz rozmawiania przez komórkę. Nie spotkałam ani jednego Japończyka rozmawiającego przez telefon! Wyciszają je zanim wsiądą. Jasne, wszyscy gapią się w ekrany swoich smartfonów, grają, wysyłają wiadomości, tracą czas na portalach społecznościowych, poprawiają zdjęcia… ale nikt nie rozmawia. Nikt też nie je.  Podróżując z tak dużą ilością ludzi nie czujesz zmęczenia












Proceduralność Japończyków może zaskoczyć. Gubią się jak zrobisz coś, na co nie są przygotowani. Wsiądziesz nie do tego wagonu? W dodatku prawie pustego? Masz bilet na inny i musisz bez względu na wszystko natychmiast się przesiąść, inaczej konduktor dostanie zawału. Miało cię tu nie być, reakcja jest taka jakby za chwilę w tym miejscu miał się pojawić Elvis Presley albo Godzilla. Musisz się pośpieszyć. Nie ma przestrzeni na rozmowę. Każda sekunda nasila panikę konduktora, który nie jest przygotowany na taką sytuację. Przecież żaden Japończyk nie dyskutuje, tylko zmienia wagon. 

ALE. Bo zawsze jest jakieś ALE.  Zdarzyło mi się wsiąść nie do tego autobusu. Na planie się zgadzało, autobus numer 5 dojeżdża tam, gdzie się wybieram. A, że lubię niestety kontrolować świat więc na każdym przystanku sprawdzam nazwę, czy aby na pewno to co wyświetla się na monitorze jest dokładnie tym co jest na planie, który trzymam w ręku. No i trach. Po kilku przystankach  jest błąd, no normalnie inna nazwa. Na kolejnym to samo. Idę do kierowcy pokazuję mu plan a ten kiwa głową. Tak, jest to autobus numer 5, ale inny 5. Ta piątka ma jeszcze dodany do numeru japoński znaczek a to znaczy, że jedzie inaczej. Kierowca każe mi czekać, wysadza mnie w miejscu gdzie mogę się przesiąść do autobusu, który zawiezie mnie na miejsce i … zasłania ręką skarbonkę. Pomyliłam się więc nie płacę za przejazd. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz