Wyjeżdżając miałam jedną obawę - co będę jeść? Jak się okazało nawet malkontent kulinarny ma tu wiele powodów do radości.
Z zamawianiem nie ma problemu bo w każdej, nawet najmniejszej knajpce jest obrazkowe menu. Rzadko zdarzają się też takie bez angielskiego tłumaczenia. Silikonowe atrapy wyglądają dokładnie tak samo jak danie, które dostajesz na talerzu.
Kelner nie patrzy krzywo, bo zamawiasz tylko kawę i siedzisz za długo. Jedyne co może go przyprawić o zawał to próba podniesienia czegoś co upuścił. Wyjściem z takiej sytuacji jest udawanie, że się nie widzi. Inaczej kończy się to niemal łzami i takim przepraszaniem, z którym nie jest łatwo sobie poradzić.
Okonomiyaki nakładasz po kawałku na mały talerzyk bezpośrednio z wielkiej blachy, na której się smażył. W środku oprócz kapusty są m.in. owoce morza, kiełki, makaron...
Z tych kożuchów pani robiła wafelki. Podobno zdrowe. Wspomnienia z przedszkola powstrzymały mnie przed degustacją.
Sklepów spożywczych są takie ilości, że nawet włócząc się cały dzień po mieście nie ma sensu zabierać wody do plecaka. W każdej chwili można ją kupić jak nie w sklepie to w automacie. Bo Japończycy kochają automaty….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz