François
Deschamps podarował nam swój obraz, obraz na którym jesteśmy. Nie lubię wizyt w
studiu, sztucznej atmosfery, napięcia wywołanego niestety coraz częściej przypadkowymi
osobami, które jakby z musu prowadzą
studyjko foto trzepiąc zestawy obowiązkowe do obowiązkowych dokumentów.
Obowiązkowe obrazy stające się później powodem obowiązkowej szydery – „pokaż zdjęcie
w paszporcie”. Słysząc propozycję „idziemy do Françoisa?” znieruchomiałam na
sekundę. Bo go nie znam, bo po co mi kolejne moje zdjęcie, bo po co ten stres…
dziwne myśli u kogoś kto niemal każdego dnia tapla się w obrazach.
Koncepcja wspólnego
wybierania portretu, oprawiania w ramki i ponownego zatrzymania w kadrze … mam
nadzieję, że chociaż czasem udaje mi się dać komuś tyle radości ile tego dnia
dał mi François Deschamps.
***
Wystawy Kadira
van Lohuizen grzech nie zobaczyć. Wyśmienicie podane poruszające kadry wybijają
się z nadmiaru obrazów. Zostają w pamięci. Kadira miałam okazję już słuchać i
oglądać całkiem niedawno. To drugie spotkanie z jego obrazami było jeszcze
mocniejsze. Co roku z Festiwalu wracam z jednym nazwiskiem, fotografem którego bezwzględnie
polecam tym, którzy jeszcze do Łodzi nie dojechali. W tym roku jest to
oczywiście ON.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz